Koncert w HRC 14 października zorganizowany był z okazji 25-lecia zespołu. Dlatego też tego dnia zawieszono wszystkie wojny, każdy słuchacz był spokojny. Aptekę widziałem już wielokrotnie. Posłuchać lubię, ale ich koncerty nie są dla mnie czymś ekscytującym. Surowe granie, od lat te same kawałki, ale często inny skład zespołu – i tyle. Nie jest super i nie jest bosko, lecz nie zalatuje wiochą krakowską. W mojej pamięci wyrył się koncert sprzed ponad 15 chyba lat w łódzkim klubie Szafa – albo wtedy już Partes? Koncert był akustyczny i chyba tylko na dwie gitary – Kodym i Olaf Deriglasoff. Nie pamiętam, czy był perkusista. Dostałem się do środka przez przypadek i byłem nim zauroczony. Apteka straciła swą drapieżność, ale mimo to Kodym zaczął poruszać kamienie. Ten ostatni koncert, który widziałem – też był nietypowy. Z zespołem zagrała trąbka i saksofon, ale tylko w kilku numerach, fajnie je urozmaicając. Poza tym na wokalu była babka. Niczego sobie – tyle, że nie znała dobrze wszystkich tekstów. Czyżby lansowanie damy z kraju? Nie sądzę – nieźle kumała czaczę i ładnie się prezentowała jako aptekara. Z muzyką i historią Apteki kojarzy mi się jeszcze jedna niesamowita historia. 12 lat temu wyjeżdżałem autostopem z Avignionu. Zatrzymał się młody Niemiec, który zabrał mnie i moją ówczesną kobietę do swoich kolegów – wysoko w góry. Koledzy też byli Niemcami i mieszkali w małej kamiennej chatce pośród uprawy winorośli. Z okazji przyjazdu gości opróżnili nieco swoje winne zasoby i poczęstowali ziołem. W pewnym momencie usłyszałem “Syntezę”. Rany boskie! Daleko i wysoko we Francji. Czy ja dobrze słyszę? Apteka??? Ja, ja – Apteka – sehr gut musik! Kodym poruszył kamienie po raz drugi. Chodziła cała ich górska chatka. Cudy są tak dziwaczne… wiesz, rozumiesz…