Kilka lat temu Kasia i Artur Szuba postanowili zatrzymać w kadrze pamięci ludzi i wydarzenia muzyczne lat osiemdziesiątych. Pociągnęli za języki swoich znajomych, wśród których znalazły się postaci ważne dla polskiej muzyki wówczas i dziś. Tak powstał cykl wywiadów traktujących o muzyce tamtych lat, a zatytułowanych razem “Gdzie oni są?” Miała z tego materiału powstać książka, ale różne względy uniemożliwiły jej wydanie. Całość, po latach, po raz pierwszy światło dzienne ujrzy w megaZinie dopiero teraz. Stąd wiele faktów, informacji i zapowiedzi jest już dziś nieaktualna. Postanowiliśmy je jednak zachować, by pokazać kontekst tych wszystkich rozmów.

Wywiad zamieszczony poniżej to demo właściwego tekstu, który po redakcji i aktualizacji znajdzie się w książce “Gdzie oni są”, której wydanie sfinansowane zostanie przez Fanów MegaTotal.pl. Jeśli chcesz być jednym z nich, kliknij tutaj.

Piotr Petr Wilfort. Rocznik 1970. Wokalista i tekściarz formacji Ił-62.

piotr_wilfort_page

Pamiętasz swoją pierwszą świadomie wysłuchaną płytę?

Kiedyś (1983 lub 84 rok) na osiedlową ławkę moi starsi koledzy wynieśli magnetofon kasetowy i puszczali sobie muzykę, m.in. TSA. To był chyba ten pierwszy moment, kiedy świadomie zetknąłem się z muzyką – inną muzyką niż puszczaną radio czy telewizji, bo ta akurat średnio mnie rajcowała. A to była Muzyka, w którą warto było się wsłuchać, zwrócić uwagę jak gra gitarzysta, itd.

Potem dosłownie wystrzelałem sobie na strzelnicy analogową płytę Johna Portera. Skoro więc już miałem płytę, to musiałem zaopatrzyć się w gramofon.

Nie pamiętam, jaką płytę kupiłem już sam, ale doskonale pamiętam te, które podziwiałem z nosem przyciśniętym do szyby. Kosztowały wtedy jakąś koszmarną ilość pieniędzy. Pamiętam też płytę, którą znalazłem w jakiejś księgarni, gdzieś w Warszawie, chyba przy ulicy Szkolnej. Grzebałem tam w krążkach wystawionych w plastikowych kontenerach na warzywa i wyciągnąłem taką z zielono-żółto-czerwoną okładką. Były tam takie nazwiska, jak Paweł Kelner, Maleo, Robert Brylewski, Tomasz Lipiński a nazywało się to Issiael (Biada, biada, biada). Zupełnie zamurowało mnie wtedy, że taką muzykę gra się w Polsce, że ktoś to w ogóle na rynek wypuścił, że przeszło przez cenzurę i ludzie sobie śpiewają o upadku Babilonu i innych ważnych rzeczach. Nie mieściło mi się to w głowie.

Zacząłeś jednak grać nie reggae, ale punka…

Chyba większość startuje od punka, bo to najprościej jest grać. Zaczynaliśmy z dwiema gitarami bez basisty, bo nikt z nas nie miał odpowiedniego instrumentu. Potem kupiliśmy jeszcze jedną, jakąś polską gitarę, która nie stroiła. Choć my i tak nie wiedzieliśmy wtedy, że cokolwiek stroić trzeba. Basówka natomiast w końcu trafiła do nas z Czechosłowacji, a nazywała się wdzięcznie Jolana (mam ją do dzisiaj, chociaż pękła przez środek). Za wzmacniacz robiło jakieś radio a perkusję mieliśmy firmy Polmuz. No działy się rzeczy nieprawdopodobne :).

W technikum miałem w klasie kolegę, który należał do ZSMP (Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej). Okazało się, że miał niezłe dojścia i kiedyś wypożyczył skądś czerwony NRD’owski wzmacniacz i dwie wielkie kolumny. Nie wiem do czego oni tego używali, pewnie do przemówień. No i wtedy faktycznie można było już nieźle pograć.

Nasza pierwsza sala prób miała jakieś 3 na 4 metry. Ledwo się tam mieściliśmy ze sprzętem. Ja na przykład musiałem siedzieć, a właściwie leżeć na okiennym parapecie. W szafach, które stały w tym pomieszczeniu trzymano płyty analogowe, między innymi Eine Kleine Nachtmusik i Wojenne Pieśni Radzieckie oraz masę jakichś dokumentów.

A początki Iła?

Nakryłem kiedyś kolegów na próbie. Był to pierwszy skład Iła. Okazało się, że panowie fajnie grają, ale w piwnicach. A mnie się zamarzyło, że jak już to robić, to najlepiej na koncercie. Było to w czasach, kiedy koncerty organizowało się coraz łatwiej. Co prawda moja szkoła – Technikum Architektoniczne z tradycjami, była dość radykalna, ale jeden z nauczycieli był nam życzliwy. Mogliśmy więc po cichu takowy koncert gdzieś w szkolnych podziemiach zorganizować.

Potem był następny i o dziwo wszystko to miało ręce i nogi. Chłopaki chcieli grać, a że niektórych wykosiło wojsko, to z dwóch kapel, które tam funkcjonowały, skręciliśmy jeden skład. Zostawiliśmy funkcjonującą już nazwę i od tamtej pory jakoś to wszystko się kręci.

Polska należy do tych krajów, gdzie tekst piosenki jest szczególnie ważny. Walczyliście słowem z otaczającą was rzeczywistością?

To była specyfika tamtych czasów. Były zespoły, które miały rewelacyjne słowa utworów, ale były też takie, które produkowały raczej średnie teksty albo zupełną kaszankę. Potem pojawiła się cała fala beznadziejnych kapel, które nie wnosiły zupełnie nic, śpiewając i grając w sposób żenujący. Było tego tak dużo, że zaczęliśmy to nawet nazywać punkopolo. Tego typu twórczość wyparła nawet muzykę pop. Punkopolo święciło tryumfy i sprzedawało się w kolosalnych nakładach. Kasety zespołów śpiewających teksty o tematyce alkoholowo-fekalnej można było kupić na każdym łóżku na ulicy. Bo tak wtedy sprzedawano muzykę.

Ale krytykować będę również siebie. Nasze piosenki miały na przykład takie teksty: (…) twórcza siła idei października, powoli lecz skutecznie z rąk nam się wymyka (…), lub armia radziecka z tobą od dziecka / armia czerwona niezwyciężona i tym podobne rzeczy.

Nie wiem czy była to walka z systemem, czy raczej objaw lekkiej paranoi, która nas otaczała. Pod koniec lat 80. niektórzy ludzie bali się tego, że mur berliński upadnie i co nastąpi potem. Pełni obaw pytali: Boże co to będzie, co to będzie, może lepiej niech on stoi nadal? Takie były schematy myślowe i to znajduje swoje odbicie również w tekstach ówczesnych piosenek.

W Warszawie chyba tylko środowisko związane z Hybrydami i Remontem przodowało w jakości tekstów: Izrael, Dezerter, Deuter, itp. A poza tym, jak się ma niespełna 15 lat, to jaka to walka z system? Jak można w tym wieku pisać mądre teksty? :) To twórczość tych wspomnianych przeze mnie grup, starszych od nas o dekadę muzyków, była bardziej dojrzała. Choć bywały wyjątki, jak choćby genialny Post Regiment, świetni Ahimsa i Krain albo Dzieci w Szoku i Dzieci Opieki Społecznej. Te kapele miały dużo dobrego do powiedzenia i szkoda, że przestały działać.

Oczywiście pisaliśmy też teksty dla czystej zabawy. Ale to nie znaczy, że były głupie, jak nasz Kameleon. Ot, takie jaja. Ale myślę, że wiele kapel takie jaja sobie robiło.

Przyznam, że trochę żałuję zmarnowanego czasu, ale nie oszukujmy się – byłbym chyba wyjątkiem, gdybym jako szczeniak śpiewał super poważne, mądre i refleksyjne teksty. Zabili by mnie śmiechem, jeśli sam bym wcześniej tego nie zrobił.

Odnajdujesz analogię z dzisiejszym głosem blokowisk, czyli z hip-hopem?

Pewnie tak, wielu przypadkach nawet zdecydowanie bardzo dużą. Swego czasu do hip-hopu podchodziłem całkiem pozytywnie. Pewnego razu jednak Przemek Wojda (Farben Lehre) zasugerował, bym się temu zjawisku przyjrzał bliżej. Okazało się, że jeśli nie słuchasz tego na co dzień, to tak wyraźnie tego nie widać, ale jest to zjawisko niebezpieczne. Hip-hop jest fajny, bo zmusza ludzi do twórczości, bo tak się jego miłośnicy wyrażają robiąc to, co kochają. Niestety, te teksty mogą czynić duże dziury w mózgu. Bywają niebezpieczne, bo jest w nich bardzo ekstremalny i negatywny przekaz, na co trzeba bardzo uważać. Dużo bardziej pozytywny przekaz ma punk, choć on też jest różnie postrzegany. Dla mnie jest pozytywny, ale dla kogoś kto upija się gdzieś na trawniku, to tak naprawdę jest nie ma żadnego sensu. To nie jest punk.

Przed laty piosenki swoich ulubionych wykonawców najczęściej kopiowało się w nieskończoność na kasetach, a okładki kserowało lub robiło samemu…

Też tak robiłem. Od początku namawiałem kolegów do tego, by nagrywać próby i wypuszczać w świat kasety. Początkowo mówili mi, że się z księżyca chyba urwałem. Ale w końcu zaczęliśmy to robić. Nagrywałem więc, robiłem okładki i puszczałem kasety w ruch, a one potem żyły już własnym życiem. Dostęp do ksero nie był taki prosty jak dziś. Najczęściej przez mamusię lub tatusia. Jeśli ktoś mógł kserować, to był gość. Cała reszta raczej kalkowała, przerysowywała, przepisywała, itp.

Sam jak dogrzebywałem się np. do demówek Moskwy, to też nie miałem okładek, no bo niby skąd – była to najczęściej kolejna, setna przegrywka z kasety na kasetę, z której i tak niewiele było słychać. Sam więc te okładki sobie tworzyłem, bo miałem ciśnienie na to, żeby to jakoś wyglądało. I to też dawało frajdę.

Były też ziny…

Kiedy my rozwijaliśmy skrzydła, nastąpił już raczej zmierzch zinów. Z różnych przyczyn kończyło działanie słynne QQRYQ.

My też mieliśmy swoją kserówkę, bo moja mama miała dostęp do ksera i byłem gość :) Również wspomniany kumpel z ZSMP powielał nam egzemplarze w jakiejś niedużej ilości na ich organizacyjnym sprzęcie. Miało to formę małej książeczki i nazywało się Szwindel. Wykorzystaliśmy ten pomysł również przy okazji wydania kasety NIEPOTRZEBUJĘ, której wkładka nawiązuje do tej gazetki. To był chyba nr 13.

Tak, czy inaczej ukazujące się wtedy gazetki miały głównie formę ulotkową, takich fajnych, zabawnych kolaży wycinanych z gazet. To miało swój klimat. Tego typu rzeczy, jak chociażby rysowane plakaty robi do tej pory na przykład Maciej Magura Góralski.

Miałeś irokeza, ćwieki, agrafki i inne punkowe atrybuty?

Wyglądaliśmy zupełnie normalnie, bo należymy do zespołów, które uważają, że między sceną a publicznością nie powinno być różnicy. Wyglądaliśmy tak jak ludzie, którzy stali z drugiej strony. Ale tak naprawdę ludzie z tej drugiej strony, którzy słuchali muzyki, zaraz potem wchodzili na scenę, bo też grali. Często zwyczajnie zamienialiśmy się tylko miejscami. Nie mieliśmy ciśnienia na żadne irokezy i inne punkowe atrybuty. Nie było nam to jakoś potrzebne i każdy powinien mieć taką swobodę. Co nie znaczy, że nie jest to fajne.

Zawsze ceniłem tę kolorowość w ludziach, to, że potrafią się fajnie, odważnie, inaczej ubierać, itd. Niemniej jednak nie jestem sceniczną małpą, jak Maryla Rodowicz, która musi się przebrać, żeby na tę scenę wyjść. Ja tego nie muszę, nie jestem megagwiazdą, która musi w jakiś określony sposób wyglądać. Schodząc ze sceny, staję pod nią, by za chwilę słuchać kolejnego koncertu. Przyznam, że lubiłem glany, a swego czasu naszywki, które miałem w różnych dziwnych miejscach, również w takich, w których wcześniej ich nie widziałem.

Mówiłeś już o swych pierwszych płytach, a czy jest taka, która miała na ciebie szczególny wpływ?

Faktycznie, jest płyta, która ukształtowała moje życie. Ba! Która jest moim życiem – choć to są wielkie słowa. To płyta, której po raz pierwszy słuchałem z magnetofonu, z kasety kumpla z osiedla. Dał mi ją, bo ja akurat miałem magnetofon kasetowy a on szpulowy. Była mu więc niepotrzebna. Powiedział: masz, bo to jest jakieś badziewie. Możesz ją skasować i nagrać coś innego, jest mi to niepotrzebne.

I tak po raz pierwszy usłyszałem Radioaktywny blok, Centralę i wymiękłem. Nie wiedziałem, że można grać w ten sposób. Zdarłem tę kasetę do oporu. Strzał był taki, że został w mojej głowie na lata. To jest niesamowite, jak muzyka może otworzyć oczy, ustawić światopogląd i to ustawić go dobrze.

Być może gdyby nie Brygada Kryzys, nie wiedziałbym, że ten świat nie jest taki, jaki być powinien.

Ile z tego starego Iła zostało w Was do dzisiaj?

Ciężko się w tym połapać bo nie wiadomo, od którego momentu to rozpatrywać. Nie wiem też, czy to w ogóle kogoś obchodzi. Najważniejsze w tym wszystkim jest chyba to, że od tylu lat trzymamy się razem i to dzięki muzyce. Zaiskrzyło towarzysko i jest jak jest.

Jeśli natomiast chodzi o samą muzykę, to obecnie jest to zupełnie inne granie, bo przede wszystkim nauczyliśmy się grać. Może tylko ja ciągle nie umiem śpiewać :)

Muzykanci poszli natomiast bardzo do przodu. Uważam ich za bardzo dobrych muzyków, którzy prowadzą też od niedawna swój własny projekt. Zrobili przepiękną rzecz, jest to muzyka z zupełnie innej bajki – numetal z ogromnymi przestrzeniami i mocnym brzmieniem. I tak naprawdę nie słyszałem jeszcze o nich złych opinii. Grają koncerty, są widoki na płytę, co też świadczy o tym, jak dobrze są rozwinięci muzycznie. Mocno trzymam za nich kciuki, chociaż mnie akurat bliższa jest forma Ił-62.

Mówię o tym wszystkim nie bez powodu. Potwierdza to bowiem, że punk nie ogranicza, lecz daje swobodę i poszerza horyzonty, łamie granice. Poszukujemy, mieszamy, eksperymentujemy – nie zamykamy się w getto, bo byłoby to sprzeczne z naszą ideą wolności.

Zresztą, chociaż posługujemy się w rozmowie określeniem punk, to jednak my zawsze byliśmy gdzieś obok. Może dlatego, że nigdy nie zamknęliśmy się w gettcie, jak niektórzy. Może dlatego, że szukaliśmy. Bo dlaczego w pewnym momencie pojawiło się również u nas w kraju określenie hardcore? Otóż właśnie ze względu na to, że punk przestał być pojemny, a nie był tylko ortodoksyjną drogą donikąd, jak chcieli niektórzy. Był czymś, co pozwalało na rozwój, wolność, różnorodność i odrzucenie schematu. O tym głośno krzyczał hardcore.

Co by nie mówić, nam się to w jakimś sensie udało, czego konsekwencją było również zajęcie pozycji na marginesie. Bo jak się okazało, nie pasowaliśmy do niczego, a to był problem dla niektórych osób. Hardcore/punk stanowi dla nas pewien sposób myślenia – mówimy o wolności. Ortodoksja jest nam obca.

Czy w przypadku około 40-letnich facetów nadal możemy mówić o buncie, a jeśli już, to na ile on jest szczery?

Wiesz co, to jest szczere. Jesteśmy zespolikiem, który tak naprawdę gra na własne potrzeby. Wydajemy naszą muzę bez żadnego ciśnienia, wtedy, kiedy akurat są takie możliwości. Spotykamy się, bywamy ze sobą, rozmawiamy na takiej zasadzie, jak niektórzy na piwie czy winku. Ponieważ muzyka ciągle w nas siedzi i lubimy to robić.

Muzyka jest dla mnie bardzo ważna. Uwielbiam jej słuchać i pewnie dlatego ciekawość popycha mnie do tego, by ją tworzyć. Nie robię tego, czego nie czuję. A dodatkowo interesuje mnie przekaz, uważam że jest on ważny w muzyce. Dlatego jest to szczere.

A w tym przekazie co znajdujemy?

OPUSZCZAMY BABILON na przykład jest taką płytą, która mówi w różny sposób o kilku ważnych rzeczach. O tym, co jest w nas dobre ale i niefajne oraz o tym, żeby mieć oczy otwarte i żeby myśleć o tym co się robi. O tym co się dzieje na świecie i o tym jak ludzie na to reagują i jak to postrzegają.

Ktoś by mógł powiedzieć, że nie rozumie dlaczego śpiewamy o takich rzeczach, bo to nijak się ma do polskiej rzeczywistości. No ale kto znowu powiedział, że ma się to do tej rzeczywistości odnosić? Na otaczający nas świat patrzymy globalnie.

Ktoś też stwierdził, że ta produkcja Iła jest odpowiedzią na ostatnią płytę Masali. Oni są zupełni inni muzycznie, na podstawie tekstów możemy stwierdzić natomiast, iż myślą podobnie. I to jest istotne – pozytywne przesłanie.

O Babilonie mowa była przy okazji płyty Izraela, która kiedyś zrobiła na tobie duże wrażenie. Teraz sam sięgnąłeś po to symboliczne miano.

Nie posługiwałem się tym słowem przez x lat. Nie było dla mnie ważne. Marzyłem zawsze o płycie, która byłaby koncept albumem. To nie jest co prawda tego rodzaju płyta, ale trzyma się określonego tematu. Pomyślałem sobie, że tytułowy tekst jest niczym klamra, która tę płytę scala. Niezgoda na to, co się dzieje, co działo się w 2004 roku, kiedy krążek był nagrywany, oraz we wcześniejszych dekadach.

Świat, który nas otacza, niestety, nadal nie jest takim, w którym chciałoby się żyć. Nie trzeba się jednak na to godzić, my pakujemy manatki i się zmywamy. Zabieramy zabawki z tej okrutnej, matrixowej piaskownicy.

Po dwóch latach od napisania tego tekstu okazało się na przykład, że polskie wojska wkraczają do Iraku. Nie dyskutuję czy jest to poprawne politycznie, dobre, czy złe, ale nie mogę sobie wyobrazić, że zakładam mundur i wchodzę komuś do domu.

Świat jest tak urządzony, że ten syf był, jest i pewnie będzie, ale nie trzeba się na niego zgadzać. Na tym oparty jest hardcore. Ludzie mają prawo powiedzieć NIE.

A tobie udało się z armii wywinąć?

Na szczęście mnie się udało. Uczyłem się, więc nie bardzo mogli się do mnie dobrać. Na którejś z kolei komisji poborowej trafiłem na dobry nastrój lekarza, który powiedział spojrzawszy na kartę: panie, ile razy pan już u nas był? Przestraszyłem się, że zaraz mnie w kalosze wstawi, że już nie ma wybacz, a on po zakropleniu mi czegoś w oczy, mówi: idź pan do domu.

Stałem na przystanku wczytując się w książeczkę wojskową. No, co on mi tam wpisał? Ku mojemu zadowoleniu była to odpowiednia kategoria, która zwalniała mnie z tego mało radosnego obowiązku.

Sex Pistols…

Po raz pierwszy usłyszałem ich już po odkryciu Brygady Kryzys, kiedy sobie uświadomiłem, że jest taka muzyka i tacy ludzie. Po fakcie, kiedyś chyba w podstawówce zobaczyłem punków na swoim osiedlu. Kurde, ci ludzi wyglądali naprawdę inaczej. I to tak można? – myślałem wtedy. No i fajnie, mimo, że oni byli chyba wtedy lekko wstawieni i nie bardzo mi się to podobało.

Brygada zrobiła na mnie większe wrażenie. Jeśli chodzi natomiast o Pistolsów, to myślę, że do tej pory nikt za granicą nie nagrał tak dobrej płyty, jeśli chodzi o tego rodzaju granie. Słuchając tego ma się wrażenie, że chyba do tej pory mało kto może dojść do tego, jak zostało to nagrane. Jak możliwe jest wyciągnięcie takiej energii, takiej ściany gitarowej, takich fajnych melodii. Nie chce mi się wierzyć, że oni nie potrafili grać. To jest niewykonalne, to chyba bajka lub dziennikarska kaczka. Wskażcie drugą płytę w tym stylu tak nagraną! Jest nie do podrobienia.

W porównaniu do Sex Pistols czy The Clash żenadą okazała się raczej kolejna fala punka – Exploited, GBH, itp. Oczywiście cenię ich i lubię, bo wiadomo że wychodzili z nieco innego założenia, ale obiektywnie są to faktycznie kaleki muzyczne.

A widziałeś ich na Openerze?

Nie poszedłem na ten koncert. Bałem się zburzenia swoim wyobrażeń, bałem się, że zwątpię, a lubię ich, cholera.

Zdaje się, że na naszych oczach tzw. przemysł muzyczny przenosi się gremialnie do internetu. Sieć otwiera przed muzykami i słuchaczami zupełnie nowe możliwości, o czym możemy się przekonać choćby przyglądając się społeczności MegaTotal.pl. Co o tym sądzisz?

Na podobnej zasadzie funkcjonowała pierwotnie niezależna scena muzyczna. Ludzie też sami sobie wydawali przeróżne wydawnictwa. Jest to ważne, bo przecież przemysł muzyczny jako taki nigdy się nie sprawdzał. Odkąd, na początku lat 90., skończył się handel płytami z łóżek polowych, od kiedy sprzedaż muzyki jakoś uregulowano i wreszcie zamknięto Stadion Dziesięciolecia, to internet robi kawał dobrej roboty.

Sam pewnie nie usłyszałbym o milionie zespołów, które za jego sprawą poznałem. Codziennie je poznaję, w zasadzie tyle, na ile pozwala mi czas.

Megatotal zdaje się być ciekawym przedsięwzięciem. Zobaczymy jak działa w praktyce i wcale bym się nie obraził, gdyby inne społeczności podejmowały podobne inicjatywy. Tylko chwalić sytuacje, w których ktoś ma focha na wydanie komuś płyty.

Gdybym ja miał kasy jak lodu lub był właścicielem studia, to też bym zapraszał kapele. Róbcie to bo warto.

Sami też zdecydowaliście się na udostępnienie w ten sposób własnego materiału…

Tak, zapraszamy do wzięcia udziału w projekcie roboczo nazwanym 2010. Już wyjaśniam o co chodzi. Postanowiliśmy zarejestrować i wydać utwory, które wcześniej nie miały szansy na nagranie lub nagrane zostały jedynie jako materiał demo a ich jakość pozostawia wiele do życzenia. Zdajemy sobie sprawę, że takie ocalenie dobrych starych numerów może stworzyć totalnie wybuchowy album. Nagranie ich obecnie w świetnym studio z ogniem i bez żadnej litości, może przynieść zaskakujący efekt. Przy Waszej pomocy płytę, na której znajdą się takie utwory, wyda właśnie MegaTotal.pl.

Zależy nam na tym tak samo, jak na poznaniu Waszej opinii o tych utworach. Dlatego też zdecydowaliśmy się na uczestnictwo w społeczności MegaTotal.pl. Istotne jest bowiem, by Wasza pomoc nie ograniczała się jedynie do inwestycji. Prosimy więc Was o wytypowanie utworów, które miałyby znaleźć się na tym wydawnictwie – wszelkie sugestie będą cenne. Powstawały one w różnym czasie i pod wpływem różnych wydarzeń, ale wszystkie są szczerą i osobistą wypowiedzią.

Chcemy też, by najbardziej zaangażowane osoby, jeśli wyrażą zainteresowanie i chęć, wzięły udział w nagraniach.

Życzymy powodzenia i dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali Kasia i Artur Szubowie
Fot. Artur Szuba