Jedna z najbardziej zapracowanych kapel. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy przygotowali materiał na dwie płyty – z muzyką filmową do Gabinetu Doktora Caligari i z “normalnymi” piosenkami, skomponowali muzykę do dwu filmów – wspomnianego Gabinetu i Nocy żywych trupów, wystąpili na kilkudziesięciu koncertach – wykonując na żywo muzykę do filmu i grając swoje kawałki, w tym na specjalnych pokazach w UK. O blaskach i cieniach życia z muzyki opowiada Krzysiek Drewniak – basista The Washing Machine.

Niebawem minie rok od waszej wizyty na wyspach. Jak dziś oceniacie jej efekty?

Doprawdy rok? Szybko :) Nasza obecność na londyńskich showcase’ach w kraju przeszła bez echa. Żaden polski majors nie złapał nas w swoje sidła, nikt nie chciał z nas zrobić gwiazd pop. Sądzę, że gdybyśmy nawet zagrali na Reading Festival to i tak nikt by tego nie zauważył.

Przechodząc do sedna sprawy. Przede wszystkim zaraz po naszym występie przyszedł do nas za scenę przedstawiciel RCA, który z miejsca stwierdził, które utwory mają szansę być singlem, które nie i co powinniśmy dalej ze sobą zrobić. Tam liczyła się przede wszystkim sceniczna energia, dynamiczny materiał, kontakt z publicznością. Tutaj na każdym przeglądzie karcono nas, że gramy za głośno, że po angielsku, że może powinniśmy po polsku itp. Tam nikt nas się o nic nie czepiał. Liczyła się muzyka.

Efekt londyńskich wojaży to kontakty, pełny materiał muzyczny przekazany do londyńskiej agencji, która nas zaprosiła, jak również sześciostronicowa recenzja na temat zespołu, sporządzona przez dziennikarzy m.in. New Musical Express dla RCA Records, uwzględniająca wszystkie punkty, o jakich powinniśmy pamiętać. Idąc za jej głosem stwierdziliśmy na przykład, że nie nagramy nic więcej po polsku, bo wypadliśmy słabo w tej roli i niejako nie było to w naszym stylu. No i mamy wyznaczony plan którego się trzymamy.

Poza tym miło było się dowiedzieć, że nasze utwory były testowane na publiczności BBC Radio-1 i w słupkach słuchalności znalazły odbiorców w przedziale wiekowym 18-35 lat. W prasie brytyjskiej pojawiła się taka notka na nasz temat:

Ten poruszający się pomiędzy stylistyką komercyjną i undergroundową polski kwartet, daje z siebie wszystko, grając porządnego rocka z sukcesem łączącego atrakcyjne, radiowe melodie z post-rockowym zaangażowaniem.

Zadziwiająco zdecydowana i pękająca w szwach od ciężkich riffów muzyka The Washing Machine zawiera w każdej piosence więcej pomysłów, niż wielu uznanych artystów jest w stanie zmieścić na całym albumie.

Rezultatem jest atrakcyjna, nieco pompatyczna prezentacja imponujących struktur muzycznych i świdrujących riffów, które robią niesamowite wrażenie zarówno na scenie, jak również w głośnikach.

Dzięki wielowarstwowemu wokalowi charakteryzującemu się zapierającym dech w piersiach dynamizmem, muzyka przyciąga uwagę także swoją emocjonalnością. Ten zespół jest nadzieją dla polskiej sceny rockowej.

Wrócimy niebawem ponownie do UK… Nadal rozmawiamy z tamtejszymi wytwórniami. Jest kilka ciekawych propozycji. Miejmy nadzieje, że one wypalą a wtedy głośno o nich powiemy.

Skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? Czy tam się słucha innej muzyki? Jeśli tam was doceniają a tu nie, to gdzie leży problem?

Problem polega na tym, że tam istnieje rynek muzyczny, a u nas nie. Większość angielskich zespołów już po piątym koncercie ma szansę pokazania się osobom z mediów, wytwórni. U nas tego nie. Tam żyje się muzyką, kupuje płyty, inwestuje w nowe zespoły. Muzyka jest obecna, stanowi ważny element kultury. U nas jak na razie inwestujemy w czwarte pokolenie po Budce Suflera.

Wciąż zbieracie pochlebne oceny, tworzycie świetną muzę, ciągle coś się dzieje ale pomimo starań wielkiego sukcesu nadal nie ma, te drzwi do sławy nadal są tylko lekko uchylone. Jak to wpływa na morale zespołu? Czy wasza cierpliwość kiedyś się skończy?

Jesteśmy cholernie zgrani, trzymamy się jak rodzina. Robimy swoje i na pewno nie mamy zamiaru wystąpić w X-Factor czy innym tego typu programie, żeby podnieść nasze morale. Co ma się wydarzyć, to się wydarzy. Gramy muzykę, daje ona nam niesamowitą radość. Kiedy nadejdzie konkretny moment, zamkniemy etap The Washing Machine.

Ostatnie kilka miesięcy to okres wytężonej pracy: rejestracja dwu płyt, przygotowanie kolejnego projektu filmowego, do tego koncerty… jak to wszystko ogarniacie?

Nie mam nic innego do roboty :). Nadal gramy koncerty, jeździmy starym vanem, zrobiliśmy materiał na dwie płyty. Zajęło nam to sporo czasu, ale wracamy na szlak.

Muzyka do Gabinetu Doktora Caligari była dla was przelomem. Bo z jednej strony zarejestrowaliście ją w studio (co rzadko się zdarza) i kontynuujecie projekt filmowy w Nocy Żywych Trupów, a z drugiej charakterystyczne brzmienie tego soundtracku przewija się teraz także w normalnych utworach. Chciałbym, żebyś spróbował podsumować te dwa okresy – przed i po Caligarim.

Muzyka do Caligariego dała nowy zastrzyk energii dla zespołu. Przed Caligarim byliśmy totalnie wypaleni. Stanęliśmy na rozdrożu i tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co dalej. Kiedy padła propozycja napisania muzyki do filmu przyjęliśmy ją entuzjastycznie. W niecałe dwa tygodnie przygotowaliśmy muzykę, którą nagraliśmy w niespełna dwa dni za pierwszym podejściem. Nie było zbędnych poprawek, chodziło o oddanie klimatu. Jesteśmy z tego soundtracku ogromnie zadowoleni. Zasługa w tym na pewno Pawła Cieślaka, który dorzucił tutaj od siebie parę groszy. Jak mawiamy jest to płyta, gdzie łykasz kilka dropsów i ruszasz nocą w las nie mając pojęcia co się wydarzy.

Z czasem projekt z koncertu na koncert ewoluował. Kiedy po czasie wróciliśmy do grania regularnych koncertów, zaczęły powstawać nowe utwory, gdzie dało się słyszeć brzmienia filmowe m.in. w utworach Dead Disco, Till I’M Dead. Był to dla nas bardzo twórczy moment. Dalej pociągnęliśmy temat pisząc muzykę do filmu Noc Żywych Trupów.

Informacje o tym, że nagrywacie płytę długogrającą pojawiają się od tak dawna, że nie wiadomo tak naprawdę czego się po niej spodziewać.

Nasza debiutancka płyta powstawała dłużej niż filmowa. Tutaj przede wszystkim było więcej pracy z nagrywaniem, bo zarejestrowaliśmy 14 numerów. Utwory też są bardziej zróżnicowane. Mamy dwuminutowy Want You Babe, a zaraz obok niego sześciominutowy Till I’m Dead i akustyczny This Is Goodbye. Poza tym czas rejestracji wszystkich instrumentów, wokali, miksów zrobił swoje. W tym czasie graliśmy koncerty. Ta płyta oddaje ostatni rok działania tego zespołu.

Czy to znaczy, że znajdziemy na niej zarówno stare klimaty, efekty wypalenia, jak i świeży oddech Caligariego?

Są na niej utwory inspirowane naszą działalnością filmową tj. Gabinetem Dr Caligari, jak i te, które powstawały między koncertami. Jest tam wszystko, co przez rok wydarzyło się zespole. W sumie 13 kawałków. Większość tych, które gramy na koncertach, ale i kilka utworów, które w ogóle nie były wykonywane na żywo. Jest to materiał powstały na krótki czas przed sesją nagraniową. Na pewno osoby trzymające nas w szufladce z napisem indie rock i spodziewające się utworów w style Burn Your Broken Heart mogą się rozczarować. Ten materiał jest bardziej rock’n'rollowy i ostry.

Kiedy ukażą się obie płyty?

W tym roku na pewno. Sytuacja jest bardzo dynamiczna. Myśleliśmy ogólnie żeby wrzucić je w całości na youtube i byłoby z głowy.

Zdanie sytuacja jest bardzo dynamiczna rozumiem tak, że nadal nie dogadaliście się z żadnym wydawcą. Mam rację? Jeśli tak, to powiedz jak to możliwe, że dobrze rokujący, aktywny zespół dysponujący gotowym, świetnym materiałem nie może wydać płyty.

Tak to prawda. Nie wiem, nie umiem tego wytłumaczyć. Najlepiej byłoby, żebyśmy cały materiał nagrali po polsku, wygładzili brzmienie, stali się idealnie popowi dla stacji radiowej. Szef jednej z polskich wytwórni powiedział nam, że gramy niczym polski rock z początku lat 90. Przyrównał The Washing Machine do stylu reprezentowanego przez zespół IRA. Nasza rozmowa nie trwała długo.

Waszym żywiołem są koncerty. Graliście w bardzo różnych miejscach. Czy są warunki, w jakich odmówilibyście występu? A w jakich okolicznościach wystąpilibyście najchętniej?

Odmówiliśmy raz zagrania koncertu, kiedy w klubie nie było żadnego nagłośnienia, nic – totalna pustka. Nie chcieliśmy robić szamba. Ogólnie lubimy małe ciasne kluby. Jest atmosfera, ludzie potykają się o ciebie, wskakują na scenę. To jest to. Lubimy grać koncerty zarówno klubowe jak i festiwale.

Ostatnio gramy więcej koncertów z muzyką do filmu. Tu sytuacja jest inna, bo występujemy w kinach, większych aulach. Podczas dwóch styczniowych koncertów filmowych mieliśmy wyprzedane bilety i pełne sale. To miłe, zwłaszcza dla zespołu, który nie ma wydanej płyty.

I na koniec plany: gdzie gracie, co robicie, może myślicie o kolejnym filmie?

Obecnie szukamy nowej sali prób, zrobiliśmy dwa nowe utwory po prawie rocznej przerwie, a poza tym sporo koncertów przed nami. Mamy w planach kolejne filmy. Szukamy nowego obrazu, którym zaskoczymy wszystkich. Zapraszamy wszystkich na naszą stronę, Facebooka oraz megatotalowe konto, na którym zbieramy kasę na płytę :)

Już jutro, w sobotę 12 marca The Washing Machine wystąpi w łódzkim klubie Stereo Krogs.