Poznański zespół Snowman w październiku wyda pierwszą oficjalną długogrającą płytę.
Ostatniego dnia września 2008 chłopaki zagrali w warszawskim Hard Rock Cafe. Nieoczekiwanie na koncercie pojawili się goszczący w stolicy muzycy Marillion. Najpierw koło sceny zakręcił się niski i niepozorny Steve Hogarth. Potem pokazał się jeszcze ich gitarzysta Steve Rothery. Podobnie jak spora część bywalców Hard Rocka z zaciekawieniem przysłuchiwali się muzyce Snowmana. Bo było czego słuchać.
Opisywanie ich muzyki moim zdaniem nie ma sensu. Słowa jej nie oddadzą, bo w grę wchodzą emocje.
W 2006 roku w małej knajpce w Łodzi obserwowałem ich koncert. Grali dla dziesięciorga chyba osób. Byli zaskoczeni tak marną frekwencją. A jeszcze dzień wcześniej grali w Warszawie na dużej scenie jako support Yanna Tiersena. Po pierwszym kawałku, po mizernych brawkach zwrócili się do widowni – to może pogadamy, co? I pogadaliśmy.
Ludzie zadawali pytania, oni odpowiadali. Nawiązał się kapitalny dialog, związała nić porozumienia między twórcą a odbiorcą. Między słowami – grali swoje utwory okraszane animacjami na tle ekranu. Grali specjalnie dla nas – dla tych dziesięciorga osób początkowo nieśmiałych i cichych a potem coraz odważniejszych i coraz głośniej bijących brawa. Potem muzycy zeszli ze sceny. Zeszli prosto na widownię. Każdemu z widzów podali rękę i podziękowali za koncert. Dla nas niezapomniany. A dla nich? Ciekawe…