Konkurs rozwiązany, zwycięzcy wybrani. Spośród wielu tekstów o najróżniejszych utworach, w których mniej lub bardziej palce maczał Mark Lanegan, najwyżej oceniliśmy te, których autorami są: Natalia Grzybowska i Paweł Mosiczuk. Gratulacje :)

Natalia pięknie napisała o utworze Bombed

Jesień jest najbardziej magiczną porą roku, która nastraja melancholijnie. To wymarzony czas na koncerty takich bardów jak Mark. Pogoda sprzyja słuchaniu utworów, które potęgują depresyjny nastrój i wpychają w jeszcze głębszy dołek.

Właśnie w taki sposób odbieram “Bombed” pochodzące z płyty Bubblegum. Jest niezwykle zwięzłe. Ma tylko 70 sekund, ale ciężar jego przesłania jest przytłaczający. Dostarcza więcej doznań niż niejedna piosenka trwająca 4 czy 5 minut.

Lanegan jest trochę jak poeta wyklęty. Doskonale eksponuje niepokój jaki nim targa. Jak to mówił Werter: “100 we mnie żądz, 100 uczuć, 100 uwiędłych liści”. To samo tkwi w Marku, który śpiewa, że widzi dym wydobywający się z rewolweru, ale nie obchodzi go czy oberwie kulką.

Wydawać by się mogło, że ma wolę śmierci. Albo, że po prostu nie ma woli życia. Widać, że został skrzywdzony i że rzeczywiście jego “umysł potrzebuje wakacji”.

Atmosferę buduje surowe, brudne brzmienie. Sprawdza się tu zasada “mniej znaczy więcej”. Na percepcję oddziałuje asceza i minimalizm, które są tak dziadowskie, że aż piękne. Mark i wspomagająca go w utworze była żona śpiewają przejmującymi, łamiącymi się głosami. Brzmi to tak jakby toczyli ze sobą wewnętrzną walkę żeby się nie rozkleić. A wszystko to przy akompaniamencie jednej jedynej gitary akustycznej.

Paweł zaś opisał swoja historię związaną z Gravedigger’s Song

Paradoksalnie moim ulubionych utworem Marka Lanegana jest The Gravedigger’s song. Paradoksalnie, dlatego, że ściśle wiąże się z poprzednim koncertem Marka w Polsce w warszawskiej Proximie, a dokładnie z próbą wyjazdu na ten koncert.

Z racji tego, że bilet do najtańszych nie należał, to w ramach programu oszczędnościowego postanowiliśmy wraz z kolegą trasę Wrocław-Warszawa pokonać na stopa. Ku naszemu późniejszemu zdziwieniu, skończyło się na 6 godzinnym staniu i próbie zatrzymania jakiegokolwiek środku transportu, który dowiózłby nas do Wawy. A musicie uwierzyć, że w marcu pogoda nie rozpieszcza.

Niestety, nie przewidzieliśmy scenariusza, że w tak długim czasie nie złapiemy żadnej okazji i nie „zabezpieczyliśmy” się możliwością dojazdu pociągiem, a jak już wpadliśmy na ten PRZEGENIALNY pomysł okazało się, że następnym pociąg odjeżdża zdecydowanie za późno, żebyśmy mogli zdążyć na koncert. Ze spuszczonymi głowami opuściliśmy wrocławską wylotówkę na Warszawę i poszliśmy pocieszyć się ciepłym gyrosem i piwem.

A jaki związek ma wcześniej wspomniana piosenka, z tym smutnym wydarzeniem? Otóż towarzyszyła nam ona w 6-godzinnym oczekiwaniu na “samochodowego zbawiciela”, puszczana zdecydowanie najczęściej. Był to jedyny pozytyw tej nieudanej wyprawy na warszawski koncert Marka (oczywiście oprócz gyrosa i piwa;p).

Nawet nie wiecie jak wielka była moja radość po ogłoszeniu kolejnego koncertu Lanegana właśnie we Wrocławiu, w którym na co dzień studiuję. Rozumiem, że nie muszę pisać jaki utwór puściłem sobie w odtwarzaczu po przeczytaniu tego świetnego newsa? ;p I wiem jedno, tym razem na pewno uda się dojechać na koncert!

Obojgu zwycięzcom życzymy dotarcia i wrażeń :)