Nie mam żadnych wątpliwości – to był jeden z najlepszych koncertów w stolicy w tym roku.
To nic, że nagłosnienie było fatalne (przez co najmniej połowę koncertu). To nic też, że był niesamowity ścisk (bo koncert przeniesiono ze Stodoły do Proximy) i niewiele mozna było zobaczyć. Energia, spontaniczność, swoboda i luz zespołu zrekmpensowały mi wszystko. A zapowiadało się źle. Zacznijmy jednak od początku.
Do Proximy wszedłem kwadrans po 20-stej a zespół juz stał na scenie i grał. Z trudem znalazłem sobie miejsce na samym końcu sali. Na szczęście zostały wolne krzesła na które się wdrapałem. Mogłem przez to zobaczyć muzyków na scenie i reakcję publiczności. Gorzej było z selektywnym słyszeniem instrumentów. Nie wiem – czy to wina akustyka, czy też tego, że stałem daleko. Wszystko jednak wskazuje na winę tego pierwszego czynnika – bo słyszałem z dwu innych źródeł negatywne na jego temat wypowiedzi. Jazgot gitary i łomot perkusji zagłuszały całkowicie bas i wokale gitarzystów. W hałasie z trudem można było rozpoznać jaki kawałek muzycy grają. Dźwięk poprawił się dopiero w trakcie popisów solowych muzyków. Living Colour zagrało swoje stare i ograne kawałki, ale też i nowe – zabrzmiały przyzwoicie. Były mniej zakręcone i bardziej przewidywalne od tych do których nas muzycy przyzwyczaili. Wychodząc na bis powiedzieli, że zagrają jedna piosenkę i wracają do domu. Ale do innego już domu. Nawiązali w ten sposób do wyboru Obamy na prezydenta Stanów Zjednoczonych. I zagrali… piosenkę “Talking’ bout a revolution” Tracy Chapman! Akustycznie – sama tylko gitarka, wokal i delikatna harmonijka ustna zza piecy. Śpiewała cała sala. Niesamowite wrażenie i uczucie. Pożegnali także muzyków, którzy odeszli w minionym tygodniu – Mitcha Mitchell’a – perkusistę Jimmiego Hendrixa i Miriam Makebę – czyli Mamę Africa – pieśniarkę z RPA walczącą z apartheidem. Zagrali żywiołowe “Crosstown traffic”! Na koniec zabrzmiało “Love Rears Its Ugly Head”. I na tym koncert się zakończył. Grali prawie 3 godziny. Whats your favorite colour? Ja nie mam żadnych wątpliwości…