Gdy w latach osiemdziesiątych walec historii powoli acz nieubłaganie miażdżył stare wioząc na dachu kabiny łopoczące sztandary nowego, oszałamiający zryw młodych, niepokornych zespołów porwał i na całe lata zaraził wiele umysłów, których sposób widzenia świata już nigdy się nie zmienił.
(ta ta da ta taaaaa!!!)

Dzisiejszy wysyp wykonawców pragnących tworzyć poza głównym nurtem, bez wikłania się w układy ze znienawidzonymi i opluwanymi (ale też być może pożądanymi) koncernami nieco przypomina tamten, sprzed lat.

Przeglądałem ostatnio stare wycinki z tygodnika NA PRZEŁAJ. Drukował on cykl o nazwie KOALANG. Jeśli znasz PARADYZJĘ Zajdla, to przeskocz z lekturą do następnego akapitu. Koalang to język, jakim porozumiewali się mieszkańcy Paradyzji – totalitarnego świata, w którym wszyscy, dla dobra ogółu byli śledzeni, kontrolowani i analizowani przez komputery. Koalang był pełen aluzji i metafor, których maszyny nie potrafiły odczytać. Przynajmniej na tyle szybko, by zagrozić tym, którzy go używali.

Koalang w NP był dość obszernym działem, w którym publikowano teksty zespołów głównie kojarzonych z festiwalem jarocińskim. Znaczy się miał to być głos pokolenia. Z koalangów wynikało, że “tu nie będzie rewolucji”, że ludzkość wykonuje “obłędny taniec nad własnym grobem” a miłość najprędzej zdarzy nam się na polu minowym. Wiele z tych tekstów brzmi dziś niepokojąco aktualnie.

Postanowiłem sprawdzić o czym pisze i śpiewa dzisiejsze pokolenie. Pomijam rzecz jasna mój dom, który na kredyt mogę dostać od banku. Otóż okazuje się, że głównie o miłości. Znakomita większość megatotalowych zespołów śpiewa o tej jedynej, tym jedynym, czy też tych jedynych. I właśnie bardzo fajnie, bo jeśli muzyka ma zmieniać świat, to już niech lepiej wszyscy się kochają niż mają kupować domy na kredyt. Za najważniejszą formę muzyczną piosenkę o miłości uważał przecież już sam Frank Zappa. Niech Mu się dobrze stroi. Ale o miłości napisano już tyle piosenek, że dziś trudno już o coś oryginalnego. Chociaż może mógłby to być temat kolejnej analizy?

Zainteresowało mnie jak teraz artyści patrzą na tę ciemniejszą stronę rzeczywistości. Czy interesuje ich metaforyczne obnażanie podłości systemu, w którym przyszło im żyć, czy może znaleźli jakąś inną drogę. Choć światem w mniej lub bardziej zawoalowany sposób rządzą wielkie korporacje, w naszym kraju nie ma już systemu, który kontroluje umysły, nie ma aparatu represji, który za niepoprawne myśli wali w mordę. W mordę prosto mogą więc walić artyści. I walą. Oto trzy przykłady ostrego zaangażowania zaczerpnięte prosto z gęstego wnętrza megatotalowego kotła.

Zespół Moron, grający ostrą, zdrową, metalową jazdę, pochyla się nad upokarzającym losem bezrobotnego. Ów niezatrudniony nigdzie podmiot liryczny dostaje tak niski zasiłek, że potrzebuje wyżebrać jeszcze piątaka dziennie by móc wprowadzić się w stan upojenia. Dodatkowo jego jestestwo zostaje poniżone do cna uwłaczającym obowiązkiem meldowania się o świcie w pośredniaku. Moron z przerażeniem konstatuje również, że jeśli podążasz przez życie a nie masz źrenic, brak ci palców u dłoni, masz zaszyte usta i jesteś głuchy to stajesz się marionetką. I nawet nie wiesz, kto tobą kieruje. No bo skąd masz wiedzieć. Przecież nie widzisz, nie słyszysz i nie czujesz.

Martin Lechowicz, bard, woła o równouprawnienie. Samego siebie. Śpiewa o wszystkich dyskryminowanych/uprzywilejowanych (niepotrzebne skreślić w zależności od wyznawanych poglądów): Murzynach, pedałach, kretynach, studentach, bezrobotnych, ciężarnych, starcach, dzieciach, zdrowych, słabych, wenerykach oraz mieszkańcach Kielc. Ja osobiście dodałbym jeszcze cyklistów. Nie pragnie jednak by zrównano ich z resztą społeczeństwa. Chce by to jego traktowano tak samo jak ich. Mógłby powiedzieć wprost: dopóki choć jedna kobieta na świecie będzie ciężarna, ja też będę w ciąży. Cóż za szlachetność ducha. Jak sam śpiewa, próbował być pedałem ale mu nie wyszło. Na przeprowadzkę do Kielc na pewno ma jednak szansę.

Raper Cypek jest szczery do bólu. Jego weltschmerz jest porażający i obcowanie z nim sprawia autentyczny ból. O co Artyście niewątpliwie chodziło. Życie ulicy i okolicy pokazuje z całą szczerością czerpiąc z wiedzy, jaką o nim posiada. A wie naprawdę wiele. Z autopsji. W przeciwieństwie do wizji Morona i Lechowicza, u Cypka pośród ciemności widać jednak światło nadziei. Przyjaźń i honor. To ratunek dla dzisiejszego człowieka. Kolego posłuchaj mych rymów a opuści cię nienawiść. Ja nie jestem twoim wrogiem. Zawsze ci pomogę przyjacielu. Jebane skurwysyny nas chcą dorwać. Nie damy się im. My jesteśmy popierdoleni. Honor mamy w duszy a siłę w dłoniach. Ten facet wie o czym śpiewa.

Powyższe trzy wizje ciemnej strony nie są rzecz jasna reprezentatywne dla całości tego, co słychać na megatotal.pl. To na chybił trafił wyciągnięte z worka próby opisania rzeczywistości. Czy trafne? To zależy od słuchaczy – czy dadzą się przekonać i uwierzą. Czy Artyści mają w sobie tyle szczerości i siły przekonywania, by sprawić, że fani zobaczą świat ich oczyma.

Kilkanaście lat temu wielu zespołom się to udało. Wielu z nas wtedy spojrzało na świat inaczej i nadal widzi to, czego inni nawet się nie domyślają. O których z dzisiejszych gwiazd i niegwiazd za kilkanaście lat powiemy to samo? Jeden zespół ma to jak w banku. Wiele osób czule wspomni go płacąc co miesiąc raty.

——————————————————
* KLUS MITROH by Klaus Mitffoch