Kilka lat temu Kasia i Artur Szuba postanowili zatrzymać w kadrze pamięci ludzi i wydarzenia muzyczne lat osiemdziesiątych. Pociągnęli za języki swoich znajomych, wśród których znalazły się postaci ważne dla polskiej muzyki wówczas i dziś. Tak powstał cykl wywiadów traktujących o muzyce tamtych lat, a zatytułowanych razem “Gdzie oni są?” Miała z tego materiału powstać książka, ale różne względy uniemożliwiły jej wydanie. Całość, po latach, po raz pierwszy światło dzienne ujrzy w megaZinie dopiero teraz. Stąd wiele faktów, informacji i zapowiedzi jest już dziś nieaktualna. Postanowiliśmy je jednak zachować, by pokazać kontekst tych wszystkich rozmów.

Wywiad zamieszczony poniżej to demo właściwego tekstu, który po redakcji i aktualizacji znajdzie się w książce “Gdzie oni są?”, której wydanie sfinansowane zostanie przez Fanów MegaTotal.pl. Jeśli chcesz być jednym z nich, kliknij tutaj.

Tomasz „Skaya” Skuza. Lat – ? Lider zespołu Quo Vadis. Na co dzień kierownik kadr w szczecińskim Rejonowym Urzędzie Pocztowym. W latach 80 był “metalowcem”.

Pierwszy zespół, który odcisnął na mnie swoje piętno, to Black Sabbath. Zawdzięczam to mojej kuzynce, która mi ich po raz pierwszy puściła. Oczywiście słuchałem wtedy polskich zespołów. Pamiętam np. taką niedocenioną trochę grupę Cytrus. Jest nawet taki ich utwór, z którego od zawsze chciałbym zrobić cover. Nosi tytuł „Bycza krew”. Przypomnę, że muzycy Cytrusa przewijają się gdzieś w polskiej muzyce. Zbyszek Kraszewski np. grał na bębnach w O.N.A., a wokalista i gitarzysta byli trzonem grupy Korba, która kiedyś na krótko zaistniała. Może nie brzmi to dzisiaj zbyt nowocześnie, ale wtedy Cytrus naprawdę mniej ujął – mocne riffy, gitara unisono z fletem, ciekawe to było.

Pierwszy koncert, na który byłem, to jakaś impreza w szczecińskim „Teatrze Letnim”, występowała Budka Suflera. Oczywiście zrobiło to na mnie piorunujące wrażenie, ale może nie od strony artystycznej, tylko raczej z powodu tego, że było głośno, dużo ludzi, itd. Nie ma się co dziwić, bo byłem jeszcze „małym szczypiorkiem”. Później bywałem już na innych koncertach – Oddziału Zamkniętego, Maanamu – za każdym razem przeżywałem je bardzo mocno. Fakt, że Quo Vadis od początku swego istnienia gra „Kocham cię kochanie moje” Maanamu właśnie, świadczy o tym dobitnie. Związana jest z tym zresztą pewna historia. Swego czasu w „Rozgłośni Harcerskiej”, puszczano naszą wersję tej piosenki o szóstej rano na, powiedzmy, pobudzenie do życia [śmiech]. Było nam niezwykle miło, kiedy się o tym dowiedzieliśmy.

Spośród radiowych prezenterów ceniłem wtedy Marka Gaszyńskiego za jego metalowe audycje. „Muzyka Młodych” emitowana była w takich niefortunnej godzinie – bodajże około 15:10, tak że trzeba było ze szkoły uciekać by jej wysłuchać. W czasie, kiedy popularny był Helloween i zaprezentowano w radiu płytę „Walls Of Jericho”, całe miasto żyło potem przez kolejny tydzień właśnie tą płytą, którą M. Gaszyński zaprezentował. No ale nie ma się co dziwić, radio było właściwie jedynym źródłem muzyki.

Robiły też wrażenie wielogodzinne audycje Tomasz Beksińskiego, gdzie można było usłyszeć całe spektrum wykonawców, od Metallicy po Sisters of Mercy. Czuwało się wtedy nocami przy radioodbiorniku, co teraz bardzo mile wspominam.

To, że obecnie obserwujemy mocne skomercjalizowanie sceny muzycznej, nie jest czymś wyjątkowym, tak się dzieje na całym świecie. Obrazuje to choćby przykład najbliższego mi nurtu, jakim jest british heavy metal. Kiedyś każda z reprezentujących go grup była oryginalna. Motorhead, Judast Priest, Iron Maiden czy Saxon, to były zespoły, których nie można było pomylić. Później, kiedy pojawiła się możliwość pewnych uproszczeń, mam tu na myśli głównie śpiewanie, czyli death metal i „darcie twarzy”, które w zasadzie może zrobić każdy, była powiedzmy grupa, która wytyczała szlak, a w ślad za nią cała rzesza ślepych naśladowców. Tak, w wyniku tego swoistego pączkowania, zatraciła się gdzieś ta muzyka i co tu dużo mówić, spadła na jakości.

Takimi prekursorami był na pewno Death w swoim gatunku i np. Pantera, bo przecież Anzelmo też wytyczył pewien sposób śpiewania. Jak już jednak wszyscy go zaczęli naśladować, to naprawdę aż do obrzydzenia. To samo spotkało potem Nirvanę, Pearl Jam, itp. Podobną sytuację mamy również w polskiej scenie rockowej, bo powiedzmy, takich zespołów jak Lady Pank, nawet Kombi czy Budka Suflera oraz Oddział Zamknięty i Republika, nie dało się pomylić. Pomijam oczywiście wpływy i ich korzenie, po prostu w tym co robili byli rewelacyjni. Dzisiejsze grupy są takie, że jak włączysz radio nie wiesz czy to jest np. Ewelina Flinta czy inna jej koleżanka. Jest tak dużo tych papkowych zespołów, że można się szybko zgubić.

Każdy młody człowiek, ma gdzieś w genach zapisany bunt w pewnej fazie swego rozwoju, często wiąże się to z głośnym manifestowaniem swoich ideałów. Dlatego pewnie w tym okresie sięga się po raczej agresywniejszą muzykę – punk, metal… Dlatego nie mogło kiedyś dziwić, że najpopularniejszą swego czasu grupą była punkowa Armia. Dziesięć lat później, ludzie, którym od dziecka wkładano łopatą do głowy poprzez telewizję, radio czy gazetki typu „Bravo”, że np. Just 5 jest szczery i dobry, to siłą rzeczy wierzą, że tak jest. Człowiek, który dorasta w takich realiach i tak będzie miał sentyment do takiej muzyki, stając się podatny na nowe Britney Spears czy kolejne boys bandy.

Na rozwój sceny rockowej w Szczecinie, nie mały wpływ miało Akademickie Radio „Pomorze”, które umożliwiało realizacje własnych nagrań, debiutowało tu wiele zespołów. Nie sposób nie wspomnieć przy tej okazji związanych z tą rozgłośnia realizatorów – Artura Bursakowskiego czy Marka Szukało. Spod ich ręki wyszło wiele „demówek”, które w owym czasie odegrały istotną rolę. Pierwsze dokonania Egzekutora, powstały właśnie tu, a odbiły się one szerokim echem w Polsce. Podobnie Trasher Death czyli późniejszy Psychotron i Merciles Dead – ich „demówki” niejako wyprzedziły czas. Wokół tego studia skupiło się wiele zespołów, bo przez to, że tam wszyscy nagrywaliśmy, spotykaliśmy się, pomagaliśmy sobie, pożyczaliśmy nawzajem sprzęt. Działo się wiele dobrego, trudno nam to odbudować.

Jak wtedy wyglądałem? Oczywiście miałem długie włosy, skórę i spodnie z łatkami, jakieś katany i pieszczochy. Przechodziłem przez to wszystko, ale nie wiem czy mogę powiedzieć, że należałem do jakieś subkultury, choć na pewno byłem „metalowcem”. Ile tego we mnie zostało? Nadal radość sprawia mi granie, bez względu na ilość publiczności, nadal mam w sobie energię i radość z muzykowania. Na pewno jednak już nie ideologizuję w swojej twórczości. Minione 15 lat pozbawiło mnie złudzeń, że są ONI, ci źli i inni, dobrzy. Nie, bo wszyscy są źli. Każda opcja przy władzy, jest tą złą. Dlatego polityka jest mi obca i nie opowiadam się już po żadnej ze stron.

Wysłuchał i fotografował Artur SZUBA