Kilka lat temu Kasia i Artur Szuba postanowili zatrzymać w kadrze pamięci ludzi i wydarzenia muzyczne lat osiemdziesiątych. Pociągnęli za języki swoich znajomych, wśród których znalazły się postaci ważne dla polskiej muzyki wówczas i dziś. Tak powstał cykl wywiadów traktujących o muzyce tamtych lat, a zatytułowanych razem “Gdzie oni są?” Miała z tego materiału powstać książka, ale różne względy uniemożliwiły jej wydanie. Całość, po latach, po raz pierwszy światło dzienne ujrzy w megaZinie dopiero teraz. Stąd wiele faktów, informacji i zapowiedzi jest już dziś nieaktualna. Postanowiliśmy je jednak zachować, by pokazać kontekst tych wszystkich rozmów.

Sławomir “Chopin” Kaczmarek, ma 38 lat, od 12 mieszka w Toronto (Kanada). Na żywo omijał cenzurę.

slawomir_kaczmarek_page

Nie wiem od czego zacząć… Może od tego, że były to lata niezwykle ciekawe tak politycznie, jak i muzycznie właśnie. Czego się słuchało? W moim przypadku, przede wszystkim Republiki, Perfectu, Oddziału Zamkniętego, Manaamu, Turbo, Mechu, Lady Pank i Dżemu. Całkiem sporo tego, nawet nie zdawałem sobie sprawy, a mógłbym jeszcze sporo wymienić. Słuchało się tego w radio, w programie trzecim, rzecz jasna. To była jedyna stacja z aktualną muzyką polską i zagraniczną i z tegoż właśnie radia nagrywało się te wszystkie kawałki, bo jak wszyscy wiedzą, kasety magnetofonowe ze studyjnymi nagraniami były prawdziwym rarytasem. Trzeba było kupować je na bazarach po drakońskich cenach. Miało się farta, kiedy ktoś ze znajomych był za granicą. Takie zdobycze kopiowało się tysiące razy na prawo i lewo, temu i tamtemu. O płytach analogowych nawet się nie wspominało. Nie można było ich kupić ani nawet skopiować. Jakieś płyty wprawdzie były, ale zazwyczaj nie tych kapel, których się poszukiwało. W niektórych krajach “demoludów” bywało pod tym względem lepiej. Do dziś przepadam za muzyką The Beatles, a niestety, klasykę rocka osiągnąć było chyba najtrudniej.
Koncerty to też fajna sprawa, ale były rzadkością, przynajmniej na początku lat 80. Trzeba było jeździć po kraju za ulubioną kapelą. Ja najczęściej odwiedzałem Szczecin i Poznań, bo było w miarę blisko.
Miałem wtedy też i własną kapelę, która nazywała się “Apendex”. Chyba tylko dzięki niej coś się działo wówczas w naszym Choszczeńskim Domu Kultury. Zaczęły się tworzyć inne kapele, a my podróżowaliśmy. Występowaliśmy właśnie w Poznaniu, Szczecinie i okolicznych miejscowościach, oczywiście taka podróż odbywała się środkami masowego transportu, bo Dom Kultury miał jakąś tam Nyskę jedynie “dla potrzeb własnych”.
Pamiętam jak ogłoszono stan wojenny. Jak zawsze wybraliśmy się do Domu Kultury na próbę, a tu kicha! Nie ma grania, nie wolno! Jak już trochę to wariactwo odpuściło, to musieliśmy przed każdym występem jeździć do Gorzowa po teksty naszych piosenek, bo tam w specjalnym biurze je cenzurowano. Wszystko, co wtedy się śpiewało musiało być sprawdzane. Pamiętam, że któregoś razu, po powrocie z tego biura okazało się, że piosenka jest za długa i trzeba wykonać kawałek w troszkę innej wersji, niż ta ze stempelkiem “ocenzurowano”. Oberwało nam się wtedy okrutnie od ówczesnego dyrektora Domu Kultury – słyszałem, że ponoć po latach został burmistrzem – no i oczywiście o tym skandalu napisali w lokalnej prasie. Któregoś razu na jedną z naszych prób zaciągnąłem menadżera Oddziału Zamkniętego. Wtedy jakoś więcej się działo przy takich ośrodkach kultury i jakoś poważniej je traktowano…