Gdyby 9 kwietnia 2001 roku zespół Sneaker Pimps nie zagrał w warszawskiej Stodole jako support przed Placebo, Chris Corner byłby dziś dla polskich słuchaczy artystą akademickim. Na szczęście, Sneaker Pimps zagrali, a na nieszczęście… niedługo później historia grupy dobiegła końca.
Od tametego dnia trwa bezgraniczna estyma krajowej młodzieży dla niepozornego frontmana, którego solowe płyty (sygnowane nazwą I Am X), a przede wszystkim koncerty wprawjają ową młodzież w, chwilami zadziwiający, amok. Nie bez znaczenia jest tu zbiorowy, pokoleniowy głos pokaźnej grupy dojrzewających dziewcząt, opętanych egzystencjalnymi rozterkami, dla których makijaż Cornera to clue artyzmu wszelakiego. One wielbią swojego Chrisa. Kwestią otwartą zaś pozostaje to, czy Chris wielbi je tak samo.
Corner jest artystą wyrazistym i charyzmatycznym. Bez dwóch zdań. Ma też wyjątkowy talent do tworzenia chwytliwych refrenów, opakowanych starannie w patetyczno – elektroniczny aranż i pisania niegłupich tekstów, podlanych obficie seksualnymi dwuznacznościami. Wreszcie scena. Na niej Corner ma do powiedzenia najwięcej. Kapelusze, pióropusze, trupio – wyuzdany image, oszczędne acz ostre gadki w kierunku publiczności i przede wszystkim znakomity wokal czynią koncerty I Am X małymi spektaklami. Opierając się głównie na fanowskiej promocji, projekt radzi sobie w tych trudnych czasach całkiem sprytnie. I co istotne, wypełnia szczelnie i bezczelnie klubowe sale. A Pan Artysta mieszka w Berlinie i pisze kolejne, zamaszyste piosenki.
“Kingdom Of Welcome Addiction” to trzecia studyjna płyta I Am X. Jest jeszcze w solowym dorobku Cornera jeden oficjalny album koncertowy, do którego osobiście przyłożyłem rękę. Przyznaję, że jestem dumny z płyty “Live In Warsaw”. Nagrany w trójkowym studiu im. Agnieszki Osieckiej materiał, choć robi wrażenie niechlujnie wyprodukowanego, daje niezłe pojęcie o tym, czym I Am X jest na scenie. Kilka mocnych, elektronicznych kopniaków w trzewia plus rewelacyjna publiczność składają się na sympatyczny punkt w cv. Jego i naszym. Amen.
A co słychać na nowej płycie studyjnej? Nic nowego, zwłaszcza w porównaniu z drugim albumem – “The Alternative”. Mam wrażenie, że Corner po raz kolejny trochę za bardzo uwierzył w brudną, przesterowaną otoczkę. Elektronika jest tu oczywiście głównym środkiem wyrazu, ale tricki i mało finezyjna rejestracja bitów to elementy znane już na wylot ze wspomnianej poprzedniczki. Mimo oklepanych, płaskich podkładów i quasi chałupniczej produkcji głos Cornera wypada po raz kolejny wyśmienicie. Utwór tytułowy, “You Can Be Happy”, “Think Of England”, “My Secret Friend” (twórczy i wykonawczy duet z Imogen Heap) czy “The Great Shipwreck Of Life” to ładne melodie, raz subtelnie, raz brawurowo zaśpiewane przez pryncypała.
Szkoda, że za tę płytę nie wziął się ktoś z zewnątrz. Może dałoby się z tych kompozycji wycisnąć znacznie więcej? Pan się rozejrzy, Panie Corner. Amen dwa.
Piotr Stelmach