“Dobry teledysk to taki, że po 15 sekundach jego oglądania twórcy innych teledysków plują sobie w brodę: „dlaczego ja na to nie wpadłem…”, a następne 2 minuty trzyma widza przy ekranie, jak łańcuch psa przy budzie.” Z Yachem Paszkiewiczem, ojcem polskiego wideoklipu i dyrektorem Artystycznym Festiwalu Polskich Wideoklipów Yach Film, rozmawia Artur Szuba.

Artur Szuba: Pierwszy yachowy wideoklip? Ten obejrzany i ten wyprodukowany.

Yach Paszkiewicz: Arturze! Jasne, że filmy The Beatles, które w kolorze na wielkim ekranie oglądało się w kinie. Jako dziecko, na prośbę mojego starszego o 9 lat brata Stefana otworzyłem swoją skarbonkę, żeby dać mu na kino, pod warunkiem, że przemyci mnie do kina na „Help”, komedię z zespołem The Beatles w reżyserii Richarda Lestera. I tak też się stało, miałem wtedy 9 lat.

Pamiętam, że parę lat później wybrałem się na inny film Beatlesów „Żółta łódź podwodna”. Film był od 14 lat, ja miałem 13. Pani kasjerka wpuściła mnie do zupełnie pustego kina. To była projekcja o 11.00 rano, w powszedni dzień. Nie było nikogo: tylko ja i Beatlesi.

Trochę później, również w kinie, zrobiła na mnie wrażenie komedia Lindsaya Andersona „Oh, Lucky Man!” ze świetną rolą Malcolma McDowella i właśnie znakomitymi piosenkami i muzyką Alana Price’a, założyciela The Animals. To jeszcze nie były wideoklipy, ale fragmenty tych filmów to wstęp do muzycznych miniatur.

Po boomie na muzyczne telewizje, obserwujemy raczej ich regres. Popularne u nas MTV czy VIVA, emitują wszystko, tylko nie wideoklipy. Słuchacze naprawdę nie chcą ich już oglądać?

To nie kryzys wideoklipu jako formy, ale mnożących się stacji telewizyjnych, a przede wszystkim kryzys tego rodzaju percepcji widza, jakim jest oglądanie TV. Rozwój internetu i bezproblemowe w tych czasach projekcje HD na osobistych komputerach przeniosły filmową ilustrację muzyczną w zupełnie inne miejsce.

Świat stał się multimedialny i informacja, która towarzyszy nam nieustannie, zawiera nie tylko werbalną treść, ale też filmy, opinie, dyskusje, statystyki itd. Tak się też dzieje z muzyką. Artysta wymaga promocji. Nie wystarczy tkwić w swoim muzycznym studio i nagrywać znakomite piosenki. Trzeba je szeroko zaprezentować i zdobyć publiczność.

Wideoklip jest takim elementem promocyjnym i zauważ, że teraz muzyki nie szuka się w radiu czy TV, ale na YouTube. Ludzie przestali gromadzić na zapas tysiące skradzionych empetrójek. Chcą teraz iść na koncert, przeżywać muzykę inaczej. Mogą za darmo odtwarzać ją w internecie, natrafiając na reklamy, które refinansują artystów.

Zmienia się mechanizm upowszechniania kultury wydawniczej. Wracają do łask płyty analogowe, ze swoją magią odtwarzania, tajemnicą okładki. Dzieło muzyczne staje się znów przedmiotowe. To jest tak, jak z zaparzeniem dobrej herbaty. Odbiorca potrzebuje rytuału i pewnej higieny odsłuchania. Tak samo jest z dobrym filmem. Chcesz głęboko go przeżyć to idź na premierę do kina.

Oglądanie dzieła w sieci nie przynosi już takiej przyjemności. Inaczej jest z wideoklipami. To miniatury filmowe mające cechy podobne do kinematografii, ale też do reklamy, videoartu. Tak jak z filmem: są dzieła genialne i takie sobie, a nawet kiepskie. To krótkie formy parominutowe. Czasowo akurat na utrzymanie widza przed ekranem.

Widz przy pomocy myszki dokonuje błyskawicznej selekcji. Nie dość tego, może indywidualnie promować ulubioną piosenkę wśród swoich znajomych na portalach społecznościowych. Te nowe zachowania społeczeństwa informatycznego są solą w oku przemysłu fonograficznego, który niestety w wielu wypadkach jest anachroniczny w odniesieniu do współczesnych czasów.

Tak samo jest z kampaniami Legalna Kultura, albo Płać Abonament, Bo Wspierasz Rodzimą Kulturę. Nikt nie skłoni informatycznej większości społeczeństwa do oglądania wieczornego filmu oblepionego czasem reklamowym. Nie wszyscy są lemingami i nie wszyscy chcą poddawać się socjoobróbce. Jest wolność wyboru, taką – jak na razie – jest sieć.

Obok wysokobudżetowych produkcji, z powodzeniem funkcjonują te realizowane choćby przy pomocy telefonu komórkowego. To zabija rynek wideoklipów, czy wręcz przeciwnie, uatrakcyjnia i uzupełnia promocję płyt?

Cały ten ruch amatorski, który ma swoje kino w sieci, jest niezwykle kreatywny. Są oczywiście brutalne postawy internautów, którzy kilka lat temu zainicjowali proceder pod nazwą „shreds”, polegający na usuwaniu ścieżki dźwiękowej koncertu znanego artysty i zastępowaniu jej złośliwym, ale też bardzo precyzyjnym utworem spreparowanym, by ośmieszyć megagwiazdę.

Ale w większości przypadków internauci wspierają swoich ulubionych artystów własnymi wersjami wideoklipów i własnymi zapisami koncertów. Chcą w ten sposób identyfikować się z ulubioną muzyką. Szczególnie, że doczekaliśmy się czasów, gdy każdy ma zawsze przy sobie kamerę, a nawet dwie.

Pomijając ten technologiczny postęp, świat wideoklipów też podlega modom? Dzieli się na nurty i produkcyjne grupy, czy coraz bardziej się indywidualizuje? (w tym sensie, że same zespoły dbają o tego rodzaju promocję).

Tak, w Polsce już od dawna powstają nie tylko grupy artystyczne zajmujące się profesjonalną produkcją wideoklipów (np. Grupa 13 czy Głęboki Off), ale też konglomeraty produkcyjne (np. Prosto), które zajmują się nie tylko muzyką i realizacją teledysków, ale też handlem odzieżą, organizacją koncertów i wieloma innymi rzeczami wspomagającymi promocję artystów z własnej stajni.

Znakomicie sobie radzi na rynku SP Records, a także inne prywatne wytwórnie fonograficzne. Ma to też wpływ na jakość realizowanych wideoklipów. W Polsce można wyróżnić wiele nurtów muzycznych stricto związanych z subkulturami. Mówię tu o hip-hopie, ale także o osobnym nurcie disco polo. Wokół tych zjawisk widać duże zapotrzebowanie na produkcję teledysków o specyficznej ikonografii i przekazie artystycznym.

Recepta na dobry teledysk?

Dobrze, że zadałeś mi to pytanie, a nie trywialne „ile kosztuje polski teledysk?”. Dobry teledysk to taki, że po 15 sekundach jego oglądania twórcy innych teledysków plują sobie w brodę: „dlaczego ja na to nie wpadłem…”, a następne 2 minuty trzyma widza przy ekranie, jak łańcuch psa przy budzie. Wideoklip jest niepokornym dzieckiem kinematografii i telewizji. Nie poddaje się zaszufladkowaniu i często zmienia konwencje. Liczy się pomysł, by dotrzeć do widza oraz dobra muzyka.

W jakiej kondycji jest polski rynek wideoklipów? Wszak, obserwujesz go nie tylko z perspektywy twórcy, ale także organizatora jedynego krajowego przeglądu muzycznych wizualizacji, czyli słynnego Yach Film Festivalu.

Jestem co roku zaskoczony poziomem prac i ich ilością. Wciąż pojawiają się nowe nazwiska reżyserów w tej branży. Bardzo reprezentatywna dla polskiego teledysku jest animacja. Tu poziom prac jest z najwyższej półki. Dostępność nowej technologii filmowej też ma wpływ na jakość artystyczną muzycznych miniatur. Mistrzowska realizacja zdjęć filmowych, postprodukcja i organizacja planów zdjęciowych wciąż jest u nas w rozwoju i jest coraz lepsza.

Gorzej jest ze scenariuszami i reżyserią. W większości prac pokutuje toporny sposób pokazywania artysty wykonującego utwór muzyczny. Również większość wideoklipów nie ma głębszego przekazu, tylko ma na celu pokazanie, że artysta wygląda ładnie. Jednak co roku z przeszło 300 nadesłanych na konkurs prac, 10 jurorów wybiera te najlepsze, najbardziej innowacyjne.

Wierzę więc w wartość tego festiwalu, którego jednym z celów jest od przeszło 20 lat pokazywanie najcenniejszych nurtów, promowanie debiutujących reżyserów, wskazywanie najbardziej wartościowych prac. Cieszę się też z tego, że teledysk stał się formą pojawiającą się na dyplomach kończących edukację w szkołach artystycznych. Właśnie ta aktywność artystyczna jest punktem wyjścia do uprawiania innych dziedzin sztuk wizualnych. Jest poligonem sposobów obrazowania i tworzenia nowych języków filmowych.

W tym roku odbędzie się już 23. edycja Festiwalu Polskich Wideoklipów Yach Film. Czy możemy zdradzić, co planujecie i w jaki sposób zespoły mogą zgłaszać swoje produkcje?

Siłą Yachów jest otwarty konkurs. Każdy ma prawo przysłać swoją pracę. Dopiero pierwsza selekcja jurorów wyłania nominację. Zgłoszone prace są w całości publikowane na stronach festiwalowych i upubliczniane na specjalnych pokazach. Ważna jest, że nie są anonimowe. Pod pracą podpisują się faktyczni twórcy, a nie tylko wykonawca i autorzy muzyki i tekstu.

W zeszłym roku rozkręciliśmy specjalną nagrodę internautów pn. CyberYach. Do CyberYacha pretendują wszystkie zgłoszone wideoklipy. Jest to też wspaniała możliwość obserwowania festiwalu w sieci. Oprócz Gali rozdania Yachów planujemy symultaniczne projekcje najlepszych teledysków w wybranych klubach w całej Polsce. Daje to możliwość zaprezentowania najlepszych prac festiwalowych jak największej ilości odbiorców.

Ważna jest też edukacja. Okazuje się, że Festiwal Polskich Wideoklipów Yach Film doczekał się już kilkunastu prac magisterskich. Warto historię polskiego teledysku opisać w książce i zarchiwizować dla potomnych. To wielki ruch setek twórców, w sumie już paru pokoleń. Pokoleń w sensie artystów którzy kreowali tą dziedzinę sztuki w Polsce w różnych okresach przez parę sezonów, zostawiając po sobie znakomite prace.

Bardzo dobrą robotę wykonuje zespół redakcyjny Kino Polska Muzyka, któremu powierzyłem zbiory wideoklipów 20 yachfilmowych festiwali (5000 prac). Kino Polska Muzyka na swojej antenie pokazuje dorobek polskiego wideoklipu, dziedziny w Polsce tak niedocenianej a tak wartościowej. Bo polski wideoklip to też zatrzymana historia, to swoisty dokument i wreszcie szuka w wielu przypadkach przez duże „S”.

Dziękuję bardzo za miłą i pouczającą rozmowę.